piątek, 26 lutego 2010

Mała przerwa na szybką kawę

. . . po ciężkim tygodniu urlopu nareszcie chwila relaksu przy kawusi w nowej "zdobycznej" filiżance . 
 To już trzeci raz kiedy biorę dluższy urlop i kiedy Miłuś jest chory. Jakoś tak biedakowi się przyplątują  te chorubska kiedy Mama jest w domu.
. . . a takie miałam plany . . .  i nici z tego.
Czas powoli tylko oswajać się z myślą, że w poniedziałek znowu do pracy .

Ale doszłam też do wniosku, że kiedy pracuję jestem bardziej kreatywna i potrafię zmobilizowac się do różnych prac. Więc ma to swoje jakby nie było plusy ;) 


Jakiś czas temu u Daruhy wygrałam takie oto cudeńka, nie miałam okazji jakoś wcześniej  się tym pochwalić, ale tym samym czynię to dzisiaj 
Śliczny lniany koszyczek już znalazł swoje przeznaczenie i służy mi jako pomocnik krawiecki .
A  w woreczku . . .  zgadnijcie co jest w tym woreczku . . . 


  

w woreczku  przewiązanym wstążeczką znalazły sie przepyszne ciasteczka . . .  
Możecie mi tylko na slowo uwierzyć , że są przepyszne . . . Miłos też może to potwierdzić :) 

Dziękuje raz jeszcze Daruho za tak przemiłe upominki.

 



A że zimy mam juz dosyć jak Wy wszystkie  to i  ja sprawiłam sobie wracając ze szkolenia takiego uroczego hiacyncika. Pachnie przeuroczo i nawołuje mi pierwszych oznaków wiosny - mam nadzieję , że skutecznie ;) 

 

A ja  czując już powiew zbliżającej się wiosny w powietrzu jak i w sercu uszyłam taki oto komplecik podkładek pod wiosenno - letnie  herbatki i napoje.

 


Pozdrawiam Was serdecznie życząc tym samym słonecznego weekendu

Dorota

sobota, 13 lutego 2010

Nie walentynkowy post bo walentynek nie uznaję , ale . . .


Moc oceanu rodzi się w kałuży, połów obfity w pustej łodzi, cud człowieczeństwa w dziecku.
Marek Rudziński 

Tak się złożyło, że w walentynki, ale . . . 
 to inny bardzo ważny dzień w moim życiu.

wtorek, 9 lutego 2010

Kratkomania mnie ogarnęła

Ciężko było mi się przekonać do czerwonej krateczki – bo to zdecydowanie nie mój kolorek- jednak podglądając na różnych ciekawych stronach internetowych i blogach kraciaste inspiracje- niepostrzeżenie kratkomania  również dopadła i mnie.  A gdy już wpadły w moje ręce pewne urocze urocze  misiaki ruszyłam w poszukiwaniu kraciastych tkanin.   Misiaki miały stanowić choinkowa dekorację na tegoroczne Święta Bożego Narodzenia (ależ  wybiegłam w przyszłość ;) jednak  już poszły w świat . A mi pozostał tylko jeden Miś samotnik ;)



  
Misiaki do czasu kiedy nie pofrunęły w świat pomieszkiwały sobie w kraciastym koszyczku, który to powstał w przypływie nagłej weny twórczej.

  
  
  
Jako że czerwony kolorek zagościł w mojej główce to wpadł mi w  ręce Pinokio, którym kiedyś Miłoś został obdarowany, a który nie mógł jakoś się zadomowić. Teraz sobie pomieszkuje na patchworkowej torebce wiszącej na ścianie.


  
  
Zaś Paulinka wiedząc  , że planuję małe zmiany w kuchni postanowiła mnie obdarować śliczną  ściereczką w czerwoną kratunię.   Czyż nie jest urocza???  
  
. . .  i  również  tasiemkami i koroneczkami oraz w   zimowe wieczorki  by nie marzły stópki cieplusimi w wesołych kolorkach skarpetkami :) 

W zanadrzu mam kilka projektów krawiecko – „wyszywajkowych” , szyję patchwork, bardzo opornie mi to idzie, a właściwie jakoś stanęłam w miejscu z nim, bo zaczęłam inne rzeczy. Musze chyba przyjąć zasadę, kończę jedno i zaczynam drugie bo inaczej wszystko będzie takie pozaczynane i nieskończone.  Szkoda wielka , bo wieczorami fajnie się szyje, ale brak drzwi wewnątrz  domu (mam tylko wejściowe i do łazienki ) uniemożliwia mi  siedzenie do późna nad maszyną, bo jej warkot jest okropny zwłaszcza wieczorami.  Zachciało się mi kiedyś wyrzucenia wszystkich futryn  to teraz mam :)  ooooooo.  Tylko  kiedyś widziałam w tym same plusy – teraz widzę same minusy ;) hihihi .

Zimy mam już dość, chciałabym zrzucić ciepłe paltko i czapę z szalem na rzecz lżejszego płaszczyka wiosennego. Zamarzyły mi się też kolory w mojej garderobie bo do tej pory same ciemne królowały od lat (czyt. czarne). Na początek może jakaś wesoła biżu  . . .  to jest myśl ;)


Zaś ciesze się niezmiernie z faktu , że będę od czwartku odcięta od netu .  Czy też tak czasami macie, że komputerka macie dosyć?  
Wyjeżdzam na kilkudniowe szkolenie w bardzo urokliwe i malowniczo położone miejsce niedaleko Rajgrodu. . Biorę książkę, może jakieś  drobne robótki, aparat . Mam nadzieję, że mimo  zajęć do późna uda mi się pospacerować „brzegiem” jeziora i zrobić trochę fotek jeśli tylko aura będzie sprzyjać.  Ale . . . pozostawiam po raz pierwszy mojego Miłosia na dłużej  - i to mnie przeraża.  Jak ja to wytrzymam ? . . . hmmm . . .



  
  

Nie miałam jeszcze jako współpomysłodawczyni  Fairy House pochwalić się tym naszym nowym pchlim bazarkiem, na którym można nabyć prace, które tworzą pomysłowe dziewczyny czyli  MY (nieskromność przemawia teraz przeze mnie … ale co tam... hihi ;) i inne fajności, które zalegają w naszych domkach, a które mogą akurat  przydać się komuś.  Serdecznie zapraszam 

Ponieważ znów zostałam obdarowana wyróżnieniami  i znów po raz kolejny powtórzę, że bardzo mi miło. Cieszę się , że mój blog Wam się podoba , to bardzo motywuje do pisania i do tworzenia, do snucia planów i do ich realizowania.



Ponieważ  ciężko wybrać mi w myśl zasady wyróżniania  tylko 10 blogów, ponieważ wg mnie wiele z nich zasługuje na wyróżnienie ja ślę do wszystkich kreatywnych kobietek, które maja swoje pasje i dobrze im z tym. 

Pozdrawiam Was serdecznie 


środa, 3 lutego 2010

Poznajcie Maćka i jego kumpli


Niesamowity pomysł miała  Llooka by pokazać zabawkę ze swojego dzieciństwa , potem w ślad za nią poszły inne Dziewczyny i ja też dołączam do grona tych osób. Zwłaszcza, że te stare misie i zabawki są inne, mają swoją duszę i  historię -  dla mnie są o wiele piękniejsze aniżeli te współcześnie dostępne. Teraz można wejść do sklepu z zabawkami dziecięcymi i dziecko może mieć każdą zabawkę - a czy rzeczywiście one tak cieszą dziecko? No może przez chwilkę bo bardzo szybko ona mu się nudzi. No same powiedzcie czyż neijest tak? Kiedyś było inaczej. Zabawka otrzymana od Rodzica to była dopiero frajda dla dziecka Sama pamiętam jak wielką radością były dla mnie te misie wręcz  wyszperane i wyproszone spod lady,  trafiały do mnie po długim staniu przez Mamę w kolejce . A ja potrafiłam sie przez długie lata cieszyć tymi zabawkami. Każdy miś miał swoje miejsce w moim pokoiku i każdy z nich był tak samo ważny.
To były inne  czasy. 
Mam wiele starych misiów, wszystkie są skrupulatnie schowane – jestem sentymentalna i nie potrafię się ot tak sobie pozbyć -wyrzucić. Każdy z tych moich misiów, kotków piesków przedstawia swoja historię- każdy inną.


Dzisiaj swoja historie postanowił Wam opowiedzieć ktoś kto był numerem 1 w moim życiu. I ważny jest do dziś !!!!!!!!!!!!! 
Posłuchajcie jego opowieści – długo chłopak myślał czy Wam się przedstawić, ale po tym jak Elisse przedstawiła swojego Borciucha postanowił ujawnić się i On . . .  proszę tylko o wyrozumiałość i nie śmiać się ze względu na jego wiek ;) Schorowany chłopak już oj bardzo.

* * * 
 


. . . Na imię mi Maciek
jestem kotem . . .  jakby ktoś miał wątpliwości ;)
. . .  mam  40 lat (a może i trochę więcej bo nie pamiętam ile czasu mieszkałem  wcześniej na półce sklepowej)  . . . 
Wyglądam - jak wyglądam – nie oczekujcie po tylu latach tarmoszenia ,że będę miał lśniące futerko i błysk w oku.
Skąd się wziąłem pewnie jesteście ciekawi?

Otóż  . . .

Pewien uroczy młodzieniec podarował mnie w dowód miłości pewnej młodej dziewczynie na 18 urodziny.  Miał chłopak gest no nie- chyba liczył ze ona dostając kota czyli mnie -starą panną zostanie. Hmmm . . .  Wtedy byłem młody i ładny. Miałem śliczne puchate i mięciutkie  futerko w kolorze beżowym, miałem nawet łatki jak na prawdziwego kota przystało , umiałem sam stać i trzymać sztywno głowę . No może taki trochę nieproporcjonalny byłem – ale z założenia taka moja uroda miała być.  Zachwycali się mną wszyscy – a ja dumny jeszcze wyżej trzymałem głowę i puszyłem się jak paw od tych pochwał.
 Kilka lat później ta młoda dziewczyna miała córeczkę, której dała na imię Dorota Milena  i jakoś tak mnie przygarnęła ta młoda dama pod swoje skrzydełka. Dama rosła,  a ja towarzyszyłem wiernie jej w każdej chwili. Zabierała mnie ze sobą do plecaka nawet wyjeżdzając na wakacje. Zawsze rano myła mi pyszczka, ażebym był czyściutki  ;) Codziennie wieczorem jak mówiła paciorek to modliła się bym nigdy nie był głodny i zawsze miał duuuużo kaszy ;)  Taka jakaś bardzo mleczno-kaszowa była ta moja druga Pani ;) Więc głodny nigdy nie byłem  bo jak piła kaszę przez smoka to i mnie częstowała .  Dużo kaszy wypiłem w swoim kocim życiu i tak trochę kolor przy pyszczku mi się zmienił – wybielał ;) Rano jak tylko otwierała oczka wędrowała ze mną pod pacha wszędzie- do toalety, na śniadanie, na bajeczkę, na podwórko, a nawet do koleżanki . Nie ukrywam że było to nie do zniesienia czasami , ale cóż ja mogłem począć  ?  Zimą ubierała mnie w sweterki  i nawet uszyła kapciuszki by mi łapki nie marzły. MIałem też smycz uszyta przez Dorotkę.
 Często spałem przytulony do innych futrzaków - kociaków (takich biegająco- drapiących) . Na początku ciężko było zaakceptować tym futrzakom moja  trochę  kocią inność – jakoś nie byłem skory  do zabaw.  Nie umiały tego zrozumieć, że może nie mam ochoty i że nie jestem zadowolony z drapania mnie pazurkami. Jednak z opresji  ratowała mnie  zawsze Dorotka. 
 

Z biegiem czasu moje futerko wycierało się , nosek odpadał, poliki się przecierały - musiałem być poddawany pewnym zabiegom naprawczym,  straciłem też ogon, który został przyszyty przez Prababcię Dorotki i częściowo uzupełniony czymś tam, głowa mi odpadała ale jakoś Prababcia Stasia mnie ratowała jak mogła. 

Pewnego dnia jednak Dorotka uznała , że trzeba mnie wykąpać – odświeżyc po tylu latach. Nie rozumiała, ze koty nie potrzebują kąpieli, że same potrafią się umyć łapką. Próbowałem tłumaczyć, błagalnym wzrokiem patrzyłem na nią- ale się uparła  , że wykąpać mnie trzeba i basta. Ale zaraz Wam powiem w czym – no i tu mi już do śmiechu nie było ani trochę. Otóż Dorotka wyczaiła moment, że jej Mama (czyli moja pierwsza właścicielka) skończyła zmywać. Woda była bardzo tłusta i brudna i szanowna Dorotka Milenka mnie w niej namoczyła swoimi dwiema rączkami. Podtapiała mnie tam  przez dobra minutę. No wtedy to przyznam się , że już przestawałem ją lubić . 


Pierwszą swoją  kąpiel  no cóż - zaliczyłem w pomyjach  :(  Po tej kąpieli zmieniłem zapach – na a fujjjj co za zapach to był. Trzeba było mnie wykąpać raz jeszcze ale już w wodzie z proszkiem.  Więc wylądowałem w pralce o szanownym imieniu Frania, I tak się wirowałem i wirowałem . . .  Myślałem, że to koniec już mojego kociego żywota. Ledwie uszedłem z życiem, a obecny wygląd m.in. zawdzięczam tym kąpielom i uroczej Frani. Futro straciłem, skórka  na której było futro zaczęła mi się przecierać, a z czasem się kruszyć.  Jednak Prababcia Dorotki jak zwykle niezawodna istota znów mnie podleczyła i reanimowała na nowo do życia. Jednak łepka już nie umiałem sam trzymać i tego już nie dało się naprawić.  Stałem się bardzo delikatny  i  każde  mocniejsze szarpnięcie powodowało, ze pękała mi skórka. Zmieniłem kolor . 


Gdy Dorotka poszła do szkoły średniej i zamieszkała w internacie – pojechałem z nią i pomieszkiwałem z  nią tam przez około 5 lat.  Trochę byłem wyśmiewany z racji mojego wyglądu ale Dorotka dzielnie mnie broniła i nie pozwoliła  by ze mnie drwiono. W najgorszym wypadku gdy było w pokoju internackim nr 315 dużo młodzieży – na ten czas skrywałem się w szafie Dorotki- co by komuś nie przyszło do głowy poddawać mnie  różnym eksperymentalnym zabiegom.  Okropni chłopaczyska nawiedzali ten pokój 315. Brrrrr .....
Jednak czerwony języczek straciłem w internacie


Oj biednie mi się obecnie wygląda. Dorotka jest już duża i kiedyś tam naszyła mi trochę łatek, takie niezdarne, nieładne. Robiła to delikatnie i tylko tyle ile niezbędne bym nie pruł się dalej. To tez musiała robić delikatnie bo każde ukłucie igłą powodowało ze ja się sypałem  .  Uszka mam poszarpane , języczka wciąż brak,  na łapkach stać nie umiem , a łepek mi leci.

Ale jestem wyjątkowy boooo...... nie zauważyliście pewnie , że mam dwie pary uszu ????
:) :) :) 



  
 
   
  
  
  
  

Ale kocham tą moją Dorotkę mimo tych jej wybryków jakich dopuściła się wobec mojej kociej osoby. Dorotka z racji szacunku do mnie –niestety ukrywa mnie przed Miłkiem- no słodkie dziecię , ale już bym nie przeżył chyba ;( Więc siedzę sobie w kąciku cichutko wraz z moim  ochroniarzami - kumplami .  To moi najlepsi przyjaciele od wielu wielu lat i chciałem ich Wam przedstawić. Imion nie mają ale są wyjątkowi. Miś z lewej do dziś mruczy jak się nim przekręca, a Miś z prawej to prawdziwy przystojniak :)

Jest nas jeszcze więcej , ale może kiedys jeszcze Wam przedstawię moich przyjaciół mieszkających w kartonie.
 

 
  
   
    
  

Pozdrawiamy serdecznie wszystkie „historyczne” Misie. Machamy do Was przyjażnie swoimi łapkami, a ja jeszcze ogonkiem. WYCHODZCIE z szaf, kartonów bo chętnie Was poznam.

Maciek